poniedziałek, 16 września 2013

Taternictwo - start!

Jak rodzi się pasja

Od zawsze góry były dla mnie miejscem, w którym świat zewnętrzny znikał z horyzontu i liczyło się tylko TU i TERAZ. Jednak stopniowo od lesistych Beskidów, przez turystyczne szlaki Tatr i trudniejsze szlaki Dolomitów doszedłem do momentu gdy dreptanie przestało spełniać moją potrzebę obcowania z nieprzejednanym żywiołem gór. Przyszedł czas na wspinanie w Tatrach. Nie jestem do końca przekonany, że dorosłem do tego, czy też że do tego w ogóle się kiedyś dorasta, po prostu fascynacja i chęć spróbowania się z monolitem wzięły górę. Strach, chociaż obecny jak chyba nigdy wcześniej przez cały czas był tłumiony na siłę rozsądkiem, który nakazywał mi wierzyć, ze z przyjaciółmi nic mi nie grozi i że tej lufy 200 metrów w dół i tak nie doświadczę, umrę w połowie lotu - na zawał.

Wszystko zaczęło się od telefonu przyjaciela - jedziesz? - Daj mi trochę czasu do namysłu - odpowiedziałem. Tak naprawdę podświadomie byłem już zdecydowany, tak zrobimy to, tak będziemy szaleć w prawdziwych górach! Już nie skały, wspinanie sportowe, niekończące się treningi gdzie sens się zaciera, spróbujemy tego co czyni wspinaczy mężczyznami, pomyślałem. Szybkie kompletowanie brakującego sprzętu, łapane w biegu informacje i wyjazd, przyjazd w środku nocy, krótki sen na Taborze i z samego rana emocje sięgają zenitu. Śniadanie z przyjaciółmi, poznawanie szałasiska, wyjście. Na dziś nasz cel - Rysa Hobrzańskiego na wschodniej ścianie Mnicha (Jasia Hobrzańskiego pozdrawiam z miejsca i polecam serdecznie: http://www.hobrzanski.pl/ ). Rysa po podejściu pod ścianę okazuje się być w krótkiej wymianie zdań z naszym wprowadzającym w tematykę tatrzańską kolegą rysą VII - świetnie, nie dość, że nie lubię rys to jeszcze o wycenie siódemkowej. Prawdę powiedziawszy, mimo że szedłem na drugiego czuję się jak zwycięzca totalny, wprowadzenie w temat na poziomie za co jestem koledze K.M. bardzo wdzięczny. Siedemdziesięcio metrowy zjazd "na raz" z półek pod szczytem mnicha, widok na Moko i świadomość tożsamości z ludźmi w ścianie, mimo względnej samotności na jednym końcu liny czułem się jednością z każdym wspinającym się wówczas człowiekiem. Fantastyczne, niezapomniane uczucie. Poniżej zdjęcie, które zrobiła nam tego dnia Kinga Baranowska, nasza kobieca perełka polskiego Himalaizmu :)

wschodnia sciana mnicha
Od lewej jakieś chłopaki, PX z Wojtkiem, potem My tj. K.M w trudnościach i ja z M.Sz na stanie, powyżej nas w czerwonej i żółtej kurtce sympatyczni koledzy z KW Zakopane

Kolejne wyjście to klasyczna droga na Mnicha oraz Wacław Spituje - ten sobie jeszcze pospituje i poczeka na lepszą dyspozycję żołądkową, gdyż najprawdopodobniej woda lub inny czynnik wpłynął na nią negatywnie, niemniej pierwszy wyciąg padł w stylu OS.

Brak komentarzy: